czwartek, 30 marca 2017

Recenzja: Eclipse - Monumentum (2017)

Od stycznia na oficjalnym YouTube'owym kanale wytwórni Frontiers Records stopniowo pojawiały się kolejne single zapowiadające coś naprawdę wybuchowego. W końcu 24 marca nakładem tejże wytwórni oficjalnie wyszła bomba w postaci najnowszego albumu Eclipse.



Zespół Eclipse powstał w 1999 roku w Sztokholmie z inicjatywy wokalisty Erika Mårtenssona. Ich muzykę można określić jako balansującą na granicy melodyjnego hard rocka i glam metalu. Obecnie grają w czteroosobowym składzie i mają na koncie łącznie sześć albumów. O ich istnieniu dowiedziałam się głównie dzięki temu, że kiedyś grał u nich Robban Bäck - były perkusista Sabatonu. Coś tam może przesłuchałam, potem o nich zapomniałam i odkryłam ich na nowo, gdy natknęłam się na teledysk do "Never look back". Zakochałam się w tym utworze od pierwszego wejrzenia i stwierdziłam, że nie mogę doczekać się tego albumu. Oczekiwanie na premierę umilałam sobie niczym innym jak nadrabianiem zaległości i przesłuchiwaniem wcześniejszych płyt, by mieć porównanie. Poprzednie wydawnictwo "Armageddonize" było smakowitą i wysoko postawioną poprzeczką. Ku mojej radości udało im się ją przeskoczyć.



Podstawowa edycja "Monumentum" to dziesięć konkretnych, energicznych numerów i jedna wolniejsza, smutniejsza rockowa ballada "Hurt". Nie licząc wcześniej wspomnianego "Never look back" moim zdecydowanym faworytem jest "Downfall of Eden". Z tego względu polecam rozejrzeć się za wydaniem japońskim - znajduje się na nim nastrojowa, akustyczna wersja tego utworu. Pozycji zasługujących na wyróżnienie raczej wymieniać nie będę. Gdybym to zrobiła, to skończyłoby się rozpisaniem całej tracklisty. To jedna z tych płyt, na których po prostu nie ma złych ani nawet średnich utworów. Zamiast się rozpisywać powiem krótko - polecam tych Szwedów.

Ocena: 


0 komentarze:

Prześlij komentarz