czwartek, 4 sierpnia 2016

Recenzja: Trick or Treat - Rabbits' Hill Pt.2 (2016)

Nasi futrzani, opierzeni, jak i ci zmiennocieplni przyjaciele na stałe wpisali się w kanon metalowej estetyki. Od początków istnienia gatunku w tekstach przewijają się nawiązania do orłów, wilków, smoków czy innych jednorożców. Okazuje się, że za źródło inspiracji mogą posłużyć również króliki. 




Na początek parę słów o samej kapeli. Historia Trick or Treat zaczęła się w 2002 roku we włoskim mieście Modena. W początkowych latach działalności byli cover bandem Helloween. Ich pierwszym w pełni autorskim materiałem było demo Like Donald Duck, nagrane w 2004 roku. Rok później wytwórnia Valery Records wypuściła ich debiutancki długograj zatytułowany Evil Needs Candy Too

Rabbits' Hill Pt.2 to już ich czwarta produkcja. Jest kontynuacją konceptowego albumu Rabbit's Hill Pt.1, zainspirowanego powieścią Wodnikowe Wzgórze autorstwa Richarda Adamsa. Gościnnie swoich głosów użyczyli Tim "Ripper" Owens (utwór They Must Die), Sara Squadrani (utwór Never Say Goodbye) i Tony Kakko (utwór United).

Od strony muzycznej to solidna dawka wprawdzie sztampowego, aczkolwiek całkiem przyjemnego, melodyjnego power metalu z wyraźnym posmakiem Helloween. Efekt jeszcze bardziej nasila głos Alessandro Conti (który tak na marginesie jest również wokalistą Luca Turilli's Rhapsody, ponadto tatuażystą i rysownikiem - okładka albumu to jego dzieło), który barwą głosu bardzo przypomina Michaela Kiske. Mówiąc zupełnie szczerze, udawanie swojego idola wychodzi mu całkiem zacnie. 

Teksty może nie są najwyższych lotów i brzmią nieco infantylnie, ale tutaj aż tak bardzo to nie razi. Owszem, na kanonie książek dla dzieci można stworzyć prawdziwe piękno. Tylko czy wszyscy od razu muszą pisać jak Tuomas Holopainen? Oczywiście, że nie. Zwłaszcza, jeśli jakiekolwiek znaki na niebie i ziemi wskazują, że powstanie taki teledysk:


Powodem, dla którego tak łatwo mi podeszli jest właśnie ten brak powagi. Z tego samego powodu szaleję na punkcie Gloryhammera, Powerwolf czy Alestorm. Cenię sobie dobrze napisany, ambitny przekaz, ale czasem zamiast zagłębiać się w wywody wieszcza, filozofa i aktywisty jednocześnie wolę pomachać głową razem z kimś, kto po prostu chce się dobrze bawić przy graniu i ma przy tym dystans do tego, co robi.

Ocena:

0 komentarze:

Prześlij komentarz