środa, 27 lipca 2016

Mój pierwszy Woodstock

Od ośmiu lat ogłaszałam wszem i wobec, że w tym roku pojadę. Na owych deklaracjach się kończyło. Na ostatnią chwilę wykręcałam się tą samą wymówką - nie miałam z kim jechać. W końcu jako stara, prawie dwudziestosześcioletnia krowa uświadomiłam sobie, że do przetrwania i dobrej zabawy potrzebuję tylko siebie samej. No i stało się - zaliczyłam swój pierwszy w życiu Przystanek Woodstock.



Dotychczas uważałam, że podstawą udanego festiwalu jest deszcz. Takie mądrości wygenerowały się w mojej głowie podczas występu Jelonka na Ursynaliach w 2011. Szybko mi jednak z niej wyleciały, gdy po całonocnej podróży dotarłam na Pole Malinowskiego. Kiedy oglądałam ten obszar w Google Maps śmiałam się, że wygląda jak smutna buźka. Dokładnie tak samo wyglądałam, gdy zorientowałam się, że mój namiot przecieka, a w torbie nie mam właściwie nic suchego. Rozłożyłam ręce i postanowiłam zrobić jedyną rzecz, na jaką miałam w tym momencie siłę - poszłam spać i przez parę ładnych godzin śniłam o bezchmurnym niebie, które parę dni temu zostawiłam we włoskim bucie.

Z nory wygrzebałam się dopiero przed Inner Circle. Z pośród wszystkich obejrzanych występów ten wspominam najmilej. Czy czas ich wyjścia na scenę był uzgadniany z samymi bogami - nie wiem. Jednak dziękuję im za to, że pojawili się tam właśnie w czwartek. Przekazane przez nich ciepło było dokładnie tym, czego potrzebowałam w ten mokry, paskudny dzień. Jeśli wam wtedy umknęli, zdecydowanie radzę wybrać się na ich najbliższy show. Mają bardzo fajny kontakt z publicznością, a koncertowe aranżacje niektórych utworów biją na głowę wersje studyjne. "Young, wild and free" zupełnie nie podobało mi się w wersji video, natomiast na żywo - bajka. A to, co w międzyczasie wytańczyłam, to moje. Właśnie do ich rąk wędruje mój Złoty Płomyk.


Potem wróciłam do namiotu. Teoretycznie tylko po latarkę, co by potem nie zabić się na linkach sąsiadów po ciemku. Koniec końców zmogłam i jak teraz oglądam nagrania to nie mogę sobie darować, że przegapiłam Vintage Trouble.

Warunki atmosferyczne w piątek były już bardziej znośne, a ja bardziej przytomna i udało mi się zaliczyć dużo więcej koncertów. Zabawę zaczęłam od Finnegan's Hell. Po zapoznaniu się z ich twórczością na Youtube stwierdziłam, że ani mnie to ziębi, ani grzeje. Ot, kolejny zespół folkowy, co wyrósł pod deszczu jak grzyb i niczym nie wystaje poza szereg. Gdzie im do Paddy and The Rats czy Fiddler's Green. Jednak na żywo zyskują bardzo dużo dzięki poczuciu humoru. Aż chce się wkręcić na backstage i napić z nimi. 


Na The Rumjacks zostałam jak najbardziej. Jak zapewne zauważyliście mam to do siebie, że wszystko co folkowe łykam jak indor ciepłe kluchy i właśnie ich występ był jednym z najbardziej oczekiwanych. Nie zawiedli. Mam nadzieję, że my ich też nie i nie żałują, że wyłożyli ten cały hajs, by dojechać. Tylko szkoda, że nie ma jeszcze oficjalnych nagrań. 

Potem pogalopowałam pod Małą Scenę na Oberschlesien. Tego kapuśniaczka, co zaczął przelotnie kapać gdzieś w tle wcale bym nie zauważyła, gdybym ukradkiem nie spojrzała na ludzi wyciągających peleryny. Po śląsku czy nie, dowalili do pieca i sprawili, że właściwie wyparował. 



Po Lacunie Coil miałam mieszane uczucia. Głównie przez nagłośnienie, z którym w moim odczuciu było coś nie tak. Rok temu miałam okazję oglądać ich na Summer Fall Festival. Tamten występ zapadł mi w pamięć również dzięki pracy akustyków. Tam wszystko było wychuchane i wydmuchane jak na nagraniach z filharmonii. Tutaj nie udało im się zabrzmieć, a Andrea fałszował bardziej niż zwykle. Mimo, że nie mam większych zastrzeżeń co do setlisty to jednak czuję lekki niedosyt z powodu braku "Blood, Tears, Dust" w setliście. Nie ja jedna uważam, że to najlepszy numer z nowej płyty i powinni grać go na żywo. Niemniej Cristina jak zawsze w formie - charyzmą przyćmiła Frankiego z Apocalyptiki.


Na Apocalyptice zostałam tylko z czystej ciekawości. Mam cholerny sentyment do tego, co pichcili na początku kariery. Świetnie bawiłam się przy ich muzyce w 2008 roku, kiedy grali przed Muzeum Powstania Warszawskiego z okazji 64 rocznicy. Jednak kierunek obrany na ostatniej płycie to już nie to, a ten występ to największe rozczarowanie tegorocznej edycji. Mikko fenomenalny, reszta nie bardzo.



W tym momencie wyciągam rękę w górę i przybijam wirtualną piątkę wszystkim, którzy trzęśli się z zimna w sobotę nad ranem. Ponownie zaczęłam sama siebie pytać, po jaką cholerę ja wracałam z tej Toskanii. Z tego całego marudzenia włoska pogoda sama przyszła do mnie - parę godzin później mój namiot zamienił się w suszarkę z funkcją piekarnika. Nie było mi źle z tego powodu - wierzcie. 

Przyjechałam tam przede wszystkim dla Dragonforce. Wepchałam się tak blisko pod scenę, jak tylko mogłam. Spociłam się w tym tłumie jak wieprz, ale było warto. Zagrali same największe szlagiery, co się chwali. Zabrakło mi tylko "Dawn over new world". Numer znalazł się na tegorocznej antologii i miałam cichą nadzieję, że również w sobotę go usłyszę. Szkoda, że nie. Mimo to - ogień. 

Również Living Colour byłam bardzo ciekawa. Dotrwałam, mimo niezbyt przystępnej pory. Basy - majstersztyk. Od strony technicznej świetnie, jednak nad relacją scena-publiczność można byłoby popracować. Dobry koncert, jednak zagrany jakby od niechcenia.


Gdy po moim powrocie rodzicielka spytała mnie jak było odpowiedziałam tylko: "Jak w równoległym wszechświecie." By dojść do takich wniosków nie potrzeba żadnych psychodelików ani nawet alkoholu. Jakoś dziwnie się złożyło, że przez ten czas wypiłam więcej kawy niż piwa. W stanie względnej trzeźwości jeszcze wyraźniej widać, że ten plac pod Kostrzynem żyje własnym życiem.

Jednym Woodstock kojarzy się z górą śmieci, tłumem pijanych ludzi, śmierdzącymi tojkami, kradzieżami i błotem. A wiecie, z czym mi? Z przyjazną, spontaniczną rozmową z przypadkowymi ludźmi. Z uśmiechniętymi mordkami wystającymi znad plakietek z napisem "Free Hugs". Z brakiem oporów, by się do nich przytulić. Z tymi wszystkimi przybitymi piątkami. I chuj, że te sracze faktycznie śmierdzą, a przez Andrzeja nie mogę spać. Mamo, było mi tam dobrze.

0 komentarze:

Prześlij komentarz