poniedziałek, 17 października 2016

Recenzja: The Dark Tenor - Nightfall Symphony (2016)

Cierpię na nieuleczalną słabość do muzyki, w której echa dawnych epok spotykają się ze współczesnością. Tym akcentem z przeszłości są na ogół instrumenty ludowe, ale dobrej symfonice z operowymi partiami też nie odmawiam. Dzisiaj porozmawiamy o tym drugim, w niekoniecznie metalowym wydaniu.


Pod pseudonimem The Dark Tenor kryje się tajemniczy i nieznany z nazwiska niemiecki wokalista, wykonujący muzykę z gatunku Classical Crossover. Z jego twórczością po raz pierwszy zetknęłam się w połowie ubiegłego roku, kiedy algorytmy YouTube naprowadziły mnie na utwór "River Flows on the Edge", nagrany we współpracy z koreańskim pianistą Yirumą. Zachwyciłam się jego głosem i postanowiłam zapoznać z resztą jego twórczości. Wówczas ograniczała się ona do debiutanckiego albumu "Symphony of Light", który niedawno uzyskał status złotej płyty. Niemal wciągnęłam go przez skórę i z niecierpliwością wyczekiwałam kolejnej dawki jego talentu.

"Nighfall Symphony" ukazał się pod koniec września bieżącego roku nakładem Universal. Znalazło się na nim czternaście utworów studyjnych. Nad jakością po raz kolejny czuwał producent Bernd Wendlandt, znany ze współpracy z takimi wykonawcami jak Angelzoom czy Faun. Wersja limitowana zawiera także dziesięć nagrań koncertowych, zrealizowanych podczas różnych występów.

Przepis na sukces w wykonaniu Dark Tenora jest prosty - bierze na warsztat szlagiery muzyki klasycznej i w oparciu o ich melodie tworzy zupełnie nowe utwory, dodając autorski tekst, podkład rytmiczny, elementy elektroniki, a nawet zdarza się dołączyć całkiem sprawnie zagraną solówkę. Na "Nighfall Symphony" można usłyszeć jego interpretacje Mozarta, Wagnera, Griega czy Verdiego. Wszystkiemu towarzyszy przemyślana kampania marketingowa i ciekawa oprawa wizualna. Na oficjalnym kanale muzyka można obejrzeć serię krótkich filmów, które towarzyszyły promocji płyty. Niestety cały wygłoszony monolog jest po niemiecku, który słabo znam i ciężko mi powiedzieć cokolwiek na temat konceptu, niemniej zapierający dech w piersiach krajobraz Islandii obleczony ciemnymi kolorami ogląda się całkiem przyjemnie.


"Przerost formy nad treścią" to być może pierwsze skojarzenie, jakie może się nasunąć po zapoznaniu się z jego twórczością. Pretensjonalność to główny powód, dla którego mocno oberwał od niektórych recenzentów. Mi to zupełnie nie przeszkadza. Wręcz podoba mi się to, że ma pomysł na siebie, konsekwentnie go realizuje i wyróżnia się tle śpiewaków operowych romansujących z popem. Może nie do końca podchodzą mi jego teksty, a przejawiający się w nich motyw bólu i cierpienia z odkupieniem działa na mnie jak płachta na byka, to jednak dobrze wpisują się w romantyczną stylistykę XIX wieku i w większości przypadków pasują do muzyki.

Pierwszym singlem promującym album był ciepły, kojący "Toxic Rain", zaraz po którym przyszła kolej na nieco cukierkowy "Wild Horses", a następnie maślane i podnoszące na duchu "Afterglow". Jednak w jego przypadku to, co najlepsze nigdy nie wychodzi poza płytę. Mam na myśli tu przede wszystkim "Mountain High", który uświadomił mi moją ignorancję w zakresie klasyki. Zupełnie nie byłam w stanie zidentyfikować mocnej partii orkiestry, która rozpoczyna utwór. Zaraz po niej weszły klawisze rodem z lat 80-tych, których się tam kompletnie nie spodziewałam.

Dziwnie urzekło mnie również "Shatter Me", "Renegades" oraz "Confutatis" z repertuaru Mozarta. Lekka zmiana w rytmie i dołączenie perkusji dobrze służy kompozycji, a dochodzące na koniec gitary to już wisienka na torcie. Słodka Freyo, ja na serio chciałabym go kiedyś usłyszeć we współpracy z Therionem.

Mogłabym w nieskończoność skrobać o tym, co mi się podoba i dlaczego. Pozwólcie więc, że przejdę do tego, co średnio mi leży - "Blindfold", wykorzystujący fragment "Lotu Walkirii". O ile na płaszczyźnie muzycznej nie ma tam nic złego, to jednak na tej lirycznej - wszystko. Romantyzm romantyzmem, ale połączenie cierpiętniczego pipczenia z aurą zwycięstwa, jaka bije z oryginału zakrawa na herezję. Lubię kontrasty, ale nie tutaj.

To by było na tyle. Podsumowując krótko - nie zawiodłam się.

Ocena:

0 komentarze:

Prześlij komentarz